piątek, 24 kwietnia 2015

All You Need Is Love - ROZDZIAŁ 27

Rosalie.
   Oparłam się o łóżko kładąc głowę na prześcieradle, obok ręki Liam’a. Wydawał mi się taki kruchy i słaby, jakby wszystko mogło go zranić. Mimo tego musiałam wierzyć, że był silny.
   Wiedziałam, że się starał. Nie mogło być inaczej. Czasem może po prostu traciłam wiarę, ponieważ to wszystko tak długo trwało, a ja się martwiłam. Byłam strasznie niecierpliwa. Czekałam na to, aż to wszystko się skończy.
   Rozmawiałam ostatnio z lekarzem. Podobno było coraz lepiej. Guzy przestały rosnąć. Leki działały, więc była wielka możliwość, że Liam wróci do domu. Czekałam tylko na ten moment.
   To trzymało mnie przy życiu.
   Nie wiedziałam, czy przesadzałam, ale każdą wolną chwilę spędzałam w szpitalu z Liam’em, albo chodziłam do dzieci, za którymi również się stęskniłam. One też w tamtym czasie zasługiwały na moją uwagę.
  Rozmawiałam parę razy z Sam. Niestety nie miałam ona takiego szczęścia. Jej stan się pogarszał. Coraz bardziej docierała do mnie myśl, że będę musiała zaopiekować się Alice. Obiecałam to Sam, więc musiałam dotrzymać obietnicy. Nie wiedziałam, czy jej podołam, ale zamierzałam zaryzykować. Wiedziałam, że jakby co, to Liam mi pomoże.
   Czasem przesiadując godzinami w szpitalu i rozmawiając z Liam'em czułam przygnębienie. Współczułam osobą, które robiły to, co ja, ale doskonale wiedziały, że ich ukochanego czeka śmierć. To uczucie musiało być straszne. Ja miałam szansę, że z Liam'em będzie dobrze. Modliłam się o to.
   Oczywiście nigdy już nie będzie w pełni zdrowy, ale leki mogą dać mu parę lat życia. Może nawet więcej niż parę? Musielibyśmy liczyć na szczęście. A podobno ono nam dopisywało.
   Liam miał zamknięte oczy. Po prostu spał, a ja siedziałam przy nim i nie zamierzałam odchodzić. Chłopaki byli zmęczeni, więc pojechali do domu. Wolałam jednak zostać i mieć trochę czasu dla siebie i mojego chłopaka. W ostatnim czasie liczyła się każda wspólna minuta.
   Uniosłam rękę i odgarnęłam zabłąkany kosmyk włosów z czoła Liam'a. Wymamrotał coś pod nosem i otworzył oczy. Obudziłam go przez przypadek.
- Przepraszam - szepnęłam.
   Liam chwycił swoją komórkę i sprawdził godzinę.
   Lekko się zdziwił.
- Przez cały czas tutaj siedzisz? - Zapytał.
   Uśmiechnęłam się jedynie delikatnie w odpowiedzi.
   Mój chłopak podniósł się do pozycji siedzącej i chwycił moje ręce. Spojrzałam w jego oczy i bardzo się zdziwiłam, ponieważ zobaczyłam w nich troskę. Martwił się o mnie. Zamiast przejmować się sobą, on zwracał uwagę na mnie. Nie mogłam trafić na lepszego chłopaka. Zrozumiałam, dlaczego tak bardzo go kochałam.
- Rose, Kochanie. Nie musisz siedzieć tutaj przez cały czas. Masz własne życie. Musisz odpoczywać.
- Moim całym życiem jesteś ty. Nie mam nic innego do roboty, niż siedzenie przy tobie. A poza tym, lubię to - uśmiechnęłam się.
- Kocham cię - szepnął mój chłopak.
- Ja ciebie też - odpowiedziałam.
   Uwielbiałam to mówić. Chciałam, aby był pewny moich uczuć tak, jak ja byłam jego. Kochaliśmy się.
- Chodź tu do mnie - powiedział Liam rozciągając swoje ramiona.
   Usiadłam na łóżku obok niego i mocno go przytuliłam. Nie mówiliśmy nic więcej do siebie. To właśnie za takimi chwilami tęskniłam. Chciałam czuć jego bliskość. Niepotrzebne były nam słowa. Po prostu wiedzieliśmy, co czujemy do siebie. Moglibyśmy sobie powtarzać tylko te dwa najważniejsze wyrazy: Kocham Cię. Nic do szczęścia nie było nam więcej potrzebne. No może jedynie zdrowie.
   Tak moglibyśmy dożyć końca świata, a może i jeszcze jeden dzień dłużej. Najlepiej całą wieczność.
   Ucałowałam delikatnie jego - nadal miękkie - wargi i rozkoszowałam się tą chwilą, gdzie mogliśmy być sami.
  Po chwili oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy sobie w oczy. Uśmiechaliśmy się do siebie.
- Chciałbym już wrócić do domu, do ciebie. Tęsknię - powiedział mój chłopak.
- Ja też - przyznałam.
   Ponownie zamilkliśmy. Jednak to nam nie przeszkadzało. Mieliśmy siebie.
   Niektórzy mogliby nie wierzyć w to, co nas łączyło, ale te uczucie było magiczne. Wiedzieliśmy, że jesteśmy sobie przeznaczeni.

Liam.
   Z dnia na dzień było coraz lepiej. Wracałem do zdrowia. Choroba nie rozwijał się już, więc bez przeszkód mogłem wracać do domu. Musiałem zostać jeszcze tylko parę dni. Lekarze chcieli zobaczyć, czy aby na pewno nic się nie dzieje. Musiałem wytrzymać. Chodź i tak wiedziałem, że za jakiś czas znów będę musiał iść do szpitala.
   Chciałem się czymś zając. Strasznie nudziło mi się w szpitalu. Wprawdzie byli przy mnie chłopaki, ale nie mogliśmy się aż tak bardzo wygłupiać, ponieważ co chwilę ktoś wchodził do mojej sali. To czasem było strasznie uciążliwe. Nie mieliśmy nawet chwili spokoju.
   Może powinienem się z tego cieszyć. W końcu miałem co robić, ale to i tak nie były szczyty moich marzeń.
   Zresztą, czy ja mogłem mieć jakiekolwiek marzenia? Kiedyś musiałem umrzeć. A mogło to się stać nawet w najbliższym czasie.
   Chyba się tego bałem. Nie chciałem opuszczać moich bliskich. Obiecałem sobie, że nie będę się tym zadręczać. Nie mogłem o tym myśleć. Miałem żyć z dnia na dzień. To był najlepszy sposób, abym o tym wszystkim zapomniał.
   Przesiadywałem właśnie z moimi przyjaciółmi i dziewczyną. Rozmawialiśmy na różne tematy, aby tylko umilić sobie czas. Nikt nie wspomniał o tym, że znajdowaliśmy się w szpitalu, a ja byłem chory. Nie chcieliśmy tak myśleć. Udawaliśmy, że znajdujemy się w domu.
- Chciałbyś może iść na spacer? - Zapytała nagle Rosalie.
- Tak. Z chęcią bym się przeszedł - odpowiedziałem z uśmiechem.
   Podobał mi się ten pomysł. Dawno gdzieś nie wychodziłem. Zresztą odkąd tutaj przybyłem wyszedłem z mojej sali tylko na badania.
   Rose podała mi sweter. Powoli usiadłem na łóżku, a później wstałem.
- Pomóc ci? - Zapytała z troską Ro.
- Nie trzeba - uśmiechnąłem się. - Jak na razie nie doszedłem do takiego stanu, abym nie mógł chodzić.
- Jasne, oczywiście. Przepraszam - wyszeptała Rosalie lekko się uśmiechając.
   Chwyciła mnie za rękę i pomogła wstać z łóżka. Poradziłem sobie i gdy już stanąłem na nogach uświadomiłem sobie, że chodzenie jest trudniejsze niż zwykle. Jednak nie było jeszcze tak źle. Potrafiłem chodzić. Musiałem tylko rozprostować nogi. Dawno tego nie robiłem.
- W porządku? - Zapytała Rose.
- Tak - odpowiedziałem.
   Wyszliśmy z sali. Zauważyłem, że chłopaki nie poszli za nami. Chyba zrozumieli, że chcieliśmy przejść się sami. Nie bywaliśmy często nigdzie we dwoje. Może tylko parę razy, ale przeważnie znajdowali się obok nas chłopaki.
   Wyszliśmy na zewnątrz. Miło było poczuć świeże powietrze. Zaczęliśmy iść obok siebie, trzymając się za ręce. Mogłem poczuć się jak na prawdziwej randce. Chyba tego mi brakowało.
- Dziękuję - wyszeptałem z uśmiechem.
   Rosalie odwróciła głowę w moją stronę. Również posłała mi uśmiech.
- Za co mi dziękujesz? - Zapytała zdziwiona.
- Za wszystko. Za to, że jesteś, że się mną zajmujesz, że mnie nie opuściłaś - przyznałem.
- Nie potrafiłabym cię opuścić - powiedziała Rose.
   Moje serce zaczęło szybciej bić. Motyle w moim brzuchu wariowały.
- Jest wiele takich osób, które opuszczają bliskich w chorobie. Jeżeli będziesz chciała to zrobić, to po prostu mi powiedz. Postaram się z tym pogodzić - powiedziałem.
   Mimo wszystko bałem się tego wszystkiego. Gdyby Rose zdecydowała się teraz odejść, to już bym nie walczył. Nie miałbym dla kogo tego robić. Moje serce byłoby złamane. Niezdatne do poskładania. Nawet chłopaki by tego nie uratowali. Nikt nie przemówiłby do mnie. Straciłbym wszelkie nadzieje.
- Głuptasie - zaśmiała się Ro. - Nigdy bym ci tego nie zrobiła. Nie jestem taka. Za bardzo cię kocham.
   Kochała mnie. Nie chciała odchodzić. Cieszyłem się z tego bardzo. Możliwe było, że będzie ze mną do końca życia, a nawet i dłużej. Nie musiałem się martwić o to, że zostanę sam. Miałem ją.
- Tez cię kocham - odpowiedziałem.
   Objąłem ją ramieniem. Czułem ciepło bijące od jej ciała. Byliśmy szczęśliwi. Nie liczyło się to, co może spotkać nas za parę lat. Ważne było dzisiaj, ta chwila, która trwała.
   Towarzyszyła nam piękna pogoda. Ludzie powychodzili na ulicę rezygnując z jazdy samochodem. Gdybym był w domu z pewnością właśnie bym spacerował z Rosalie po okolicy. Może nawet poszlibyśmy do parku?
   Nie mogłem tak gdybać. Tak naprawdę nie mogłem wiedzieć, co by się stało. Gdybym nie był chory, nie poznałbym Rosalie.
   A bez niej mój świat by nie istniał. Nie byłbym taki szczęśliwy, jak w tamtej chwili.

Cześć :)
Przepraszam, że w tamtym tygodniu nie dodałam rozdziału, ale nie miałam na to czasu. Wiecie, egzamin gimnazjalny, dni otwarte w szkołach i tak samo jakoś wyszło.
Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba ( ja osobiście nie jestem z niego zadowolona)

3 komentarze:

  1. Super :) Mam nadzieję, że wszystko się ułoży u nich ;) Czekam na nn ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział.
    Jak dobrze, że stan Liama z dnia na dzień się poprawia. Mam nadzieję, że wyzdrowieje.
    Czekam na kolejny.
    Pozdrawiam, Cynical Caroline.
    save-me-ff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Niby nic sie nie dzieje, a takie romantyczne <3

    OdpowiedzUsuń